wtorek, 26 marca 2013

Be'er Szewa miasto na pustyni


Pustynia. To nie tylko miejsce. To też stan ciała i ducha. Genialne zespolenie istoty z otoczeniem. Przedziwna harmonia i cisza i pustka zarazem. Pustynia to też strach, niemy krzyk niewyrażalnego – wszystko i nic w twej głowie. Pustynia Nagew: żółte skaliste wzgórza, bardziej żwir niż piach, wiatr kręcący bezmyślnie młynki z kurzu, wyschnięte koryta strumieni, a przy nich suche, ogołocone z liści nieliczne krzaczki. Pustynia Negew- wąska i zazwyczaj pusta droga dwupasmowa przedzielona żółtą linią,  dość wyboista, choć zdecydowanie niepopękana a przy niej rzadkie znaki drogowe: uwaga wielbłądy lub spadające skały.
w drodze do Be'er Szewa

Jedziemy klimatyzowanym autem z atrakcyjną brunetką i jej dwoma córkami. Ona nie zna angielskiego, francuskiego, rosyjskiego, ani żadnego innego zrozumiałego dla nas języka. My nie znamy hebrajskiego, arabskiego ani żadnego zrozumiałego dla mniej języka. Obserwujemy fraktalne obrazki za szybą: wzniesienie, żwir, kurz, koryto strumienia, wzniesienie… Nie jest cicho. Towarzyszy nam płyta z muzyką dla dziesięciolatek. Długo jeszcze chodzić mi będzie po głowie fragment : to be like a star like a Hero na na na na- idiotyczny i pozbawiony sensu, wyrwany z piosenki, nawet nie refren, raptem jego cześć. Prowizoryczne domy z koców, kartonów, plastikowych dykt itp. dają nam znać, że zbliżamy się do miasta.


Widok z pokoju Naamy na Be'er Szewa.

Ber Szewa – dość eleganckie miasto w centrum Izraela, wybudowane na piachu. Miejsce zaskakujące, gdyż mnóstwo  nim zieleni, wygląda tak normalnie, a wystarczy wyjechać poza jego granice by zrozumieć na jakim pustkowiu zostało wzniesione: piach, piach po horyzont. Rozmowa z mieszkanką tegoż miasta uzmysławia nam jeszcze bardziej niezwykłość Ber Szewy. Kilkadziesiąt kilometrów dalej znajduje się strefa Gazy. Zdarzają się tygodnie kiedy codziennie w te okolice spadają rakiety, a we wszystkich budynkach wyją syreny ostrzegawcze nakazujące ludności chować się do schronów. Czasem nawet kilka razy dziennie. Trzeba by ostrożnym, by zawsze mieć w pobliżu jakiś schron. Ludzie tu nie giną. Przynajmniej nie tak często jak mogłoby się wydawać. Umierają Ci, którzy nie słyszą syren i nie reagują właściwie – to bardzo rzadkie przypadki.
Jest niedzielne popołudnie. Chłodna kąpiel łagodzi żar spalonej pustynnym słońcem skóry, spłukuje kurz i sól z Morza Martwego. Klimatyzowane pomieszczenia i lód z wodą (sic!) przynoszą ulgę i jakiś niewysłowiony wewnętrzny spokój. Już dobrze, jesteśmy bezpieczni, żyjemy. Nadal żyjemy. Internet informuje nas, że w okolicy znajduje się kościół katolicki i że msza będzie wieczorem. Krótka drzemka, mapa pospiesznie narysowana przez naszą „gospodynię” i adres schowany do kieszeni lnianych spodni. Ruszamy.

Minęła spiekota południa, słońce zniknęło gdzieś za horyzontem, zmierzch budzi nasze otępione zmysły. Docieramy na ulicę pełną domów jednorodzinnych. Jeden z nich powinien być naszym kościołem. Jest! Ten żółty. Numer się zgadza, ale furtka jest zamknięta. Mamy jeszcze sporo czasu, kręcimy się po okolicy. Cicho, pusto, odludnie. Wracamy, drzwi są już otwarte. Zaczynam się obawiać, czy to na pewno kościół katolicki. Wchodzimy do środka. Na oknach witraże, w środku półmrok, wszystko jak należy: ołtarz, tabernakulum, krzyż i ambona. Chyba dobrze trafiliśmy. Niebawem podchodzi do nas młody mężczyzna w okularach jak denka od słoików, z krzywymi zębami, serdeczny, trochę zabawny, choć w niebanalny sposób i zachowujący powagę właściwą miejscu i … jak się później okazało również jego godności. Pyta czy będziemy uczestniczyć we mszy i daje nam książeczki, w których są zapisane słowa całej liturgii. Zaczyna się eucharystia. Wchodzi przebrany już w sutannę przedziwny gospodarz w okularach. Jest jeszcze jeden mężczyzna, po chwili przychodzi jakaś kobieta – chyba hinduska, ma przykrytą głowę i bose stopy, później dołącza też czarny mężczyzna. Rozpoczyna się niesamowita sześcioosobowa msza. Staramy się jak możemy, by odczytywać trudne hebrajskie słowa zapisane fonetycznie w naszych książeczkach i by nie pogubić się, co i kiedy należy odpowiadać. Przechodzi mnie dreszcz mistycznego uniesienia. I w tym języku i w tej atmosferze jest coś niesamowitego, transcendentnego, coś co już wiem, że będę wspominać, pamiętać przez lata. Myślę o pierwszych apostołach, ich modlitwach i pierwszych eucharystiach; mszach w małych wspólnotach, łamaniu chleba, o „Ojcze Nasz” po hebrajsku- czy brzmiało podobnie do tego, które przekazał uczniom Jezus? Serce bije we mnie mocniej przy podniesieniu, zamykam oczy… A więc tak to musiało brzmieć: Oto ciało moje, które za was i za wielu będzie wydane

Wróciliśmy po ciemku do domu. Ciche miasto zasypiało, tylko wygłodzone koty z wielkimi uszami o krótkiej, aksamitnej sierści pomiaukiwały plądrując śmietniki. To był dobry dzień.

sobota, 23 marca 2013

Park Krajobrazowy Puszcza Zielonka

Pomysł przejścia pieszo ciekawego krajobrazowo odcinka w okolicach Poznania zrodził się kilka dni wcześniej. Miał to być taki mały trening przed majowym weekendem. Pogoda nie stanowiła większego problemu, przecież jest marzec, wiec wszystkiego można się spodziewać. Często w te rejony jeździmy w sezonie jesiennym na grzyby, jednak w zimowej aurze krajobraz wyglądał zgoła inaczej. Całość trasy wyniosła prawie 28 km a czas jaki poświęciliśmy na jej przejście to ponad 6h. Długość podobna do jednego z etapów na naszej ostatniej wycieczce po Górach Sowich. Ze schroniska Andrzejówka do Zygmuntówki zrobiliśmy pieszo 29 km, ale zajęło nam to cały dzień. Dziś na trasie przechodziliśmy przez Dziewiczą Górę, ale nie ma ona zbyt wiele wspólnego z prawdziwą górą, może z dziewicami więcej;)




Z Murowanej Gośliny do Poznania.





Ślady obecności Dzików.



Wieża widokowa na Dziewiczej Górze.


Widok na Poznań z wieży widokowej.

spore te lasy Puszczy Zielonki.

Wiosenny weekend

temperatura o 7 rano w Poznaniu
 Mamy pierwszy wiosenny weekend w tym roku. Temperatura po prostu powala -12°C. Jak widać na dolnym zdjęciu słońca jest wystarczająco aby spędzić ten dzień na świeżym powietrzu. Dlatego wybieramy się do Puszczy Zielonki aby skosztować tej wiosennej zimy...
A błękit nieba jak na południu Europy.

niedziela, 17 marca 2013

Saluhall - północne klimaty na targu

W Sztokholmie mogliśmy zwiedzić popularne Vasa Museum (niestety było zamknięte), muzeum Nobla czy Skansen i kilkanaście innych obiektów godnych uwagi dla każdego chcącego poznać historię i kulturę Szwecji. My na naszym krótkim wypadzie chcieliśmy spróbować trochę regionalnych smaków. Zakupy w Saluhall nie tylko dają możliwość zaopatrzenia się w produkty regionalne (sery, konfitury, mięso łososia, suszone mięso renifera, słodycze), ale również odwiedzenia  wielu restauracji, które mieszczą się wspólnie pod jednym dachem hali targowej. Gdy wchodziliśmy do obiektu zaskoczyła nas atmosfera, jakże różna od tej z krajów arabskich czy nawet z południa Europy, gdzie głośne nawoływanie, zachęcanie do kupna sprzedawanych produktów jest jak pieśń. Przechadzając się po hali targowej samemu trzeba było zainteresować sprzedawcę faktem, że coś chcemy  kupić. Z tych wszystkich skarbów, jakie były tam oferowane, skusiliśmy się tylko na suszone mięso renifera. Rewelacji nie było, może dlatego, że kupiliśmy tylko trochę na spróbowanie. Cenny w Szwecji robią swoje i  polecamy jechać tam z grubym portfelem, by móc w pełni kosztować skandynawskich smaków. 

Główne wejście na targ

zabójczo drogie herbaty









Rzadko w naszych sklepach można zobaczyć
flagi Polski w towarzystwie jedzenia

wystrój targu jak na karaweli



Sporo jest tu produktów z całej Europy. 



Smaczne i zdrowe dżemy owocowe. 







GŁODNI?! :)

wtorek, 12 marca 2013

Sztokholm - perełka północy

Af Chapman - schronisko młodzieżowe
Spokojne miasto, bardzo ułożone trochę można im pozazdrościć, jednak Sztokholm to nie Szwecja i to co widzieliśmy podczas jednego weekendu to niewiele mówi o tak ciekawym krajobrazowo kraju.   Nam jeszcze dużo trzeba się uczyć, Skandynawia mroźna i zaśnieżona, a jednak gdy temperatura spada poniżej -12 stopni to rowery nie są schowane w piwnicy czy do klatki schodowej i czekają na wiosnę ale cały rok są wykorzystywane do przemieszczania się po mieście. Inne spostrzeżenia  z wycieczki do Sztokholmu wkrótce na blogu... 


Strandvägen 

piątek, 8 marca 2013

Gorge du Verdon - Alpy Prowansalskie

Prowansja no nie tylko lawendowe pola, porcelanowe cykady w sklepach z pamiątkami ale  przede wszystkim piękny krajobraz. Dolina rzeki Verdon która ma niecałe 200 km na swoim środkowym i ostatnim odcinku przeobraża się w jeden z największych kanionów Europy, którego pionowe ściany miejscami osiągają kilkaset metrów. Rzeka jest idealna do uprawiania raftingu, canyoning.
Poranek w Kanionie Verdon

Drabinka na szlaku






 do przejścia szlaku wymagana jest latarka...


Couloir Samson



wioska Rougon w tle kanion Verdon

Ujście rzeki Verdon do jeziora Świętego Krzyża.


        Lac de Sainte-Croix (kolor wody cudny )