środa, 11 grudnia 2013

Maroko i jego kuchnia

Każdy kraj ma w swojej kuchni coś, z czego miejscowa ludność jest dumna. W przypadku Maroka jest to tadżi. Przy pierwszym kontakcie z tym mieliśmy był mały niedosyt. Czegoś brakowało. Smakowało dobrze, mimo że nie wyglądało aż tak smacznie. Wtedy powiedzieliśmy sobie, że w miarę możliwości każdego dnia będziemy jeść jakieś tadżi (podobnie jak pic każdego dnia miętową herbatę), bo ich  typów jest naprawę wiele.


Drugiego dnia na trasie z Larache do Fes, w przydrożnej knajpie, na późny obiad zamówiliśmy sobie konsekwentnie tadżi. Chcieliśmy się przekonać, czy ten pierwszy był typowy, czy też stanowił wyjątek. Jak się okazało w tej i w następnych knajpkach, najlepiej smakowały te tadżi, które jadało się rękoma i dało się zauważyć duże kawałki mięsa i warzyw, a nie rozdrobnione na małe i jeszcze mniejsze kawałeczki.


Smakowitym deserem może być koktajl z avocado z dodatkiem bananów i wiórków migdałowych.  Ten smakowity napój kupiliśmy w Fesie na tamtejszej medynie; kosztował połowę mniej niż  w Marrakeszu. 



Małe zakłady rzemieślnicze oferują przepyszne smakołyki




W miejscowości Rich przyciągnęła nas na kolację kuchnia pod gołym niebem. Był to jeden z wielu lokali przy dworcu autobusowy. Obecność gości - tubylców zachęciła nas do zjedzenia właśnie tu.  


Na śniadanie u Omara, naszego gospodarza mieliśmy: oliwę z oliwek, mielone migdały, trochę pieczywa i babkę drożdżową, a do tego herbata miętowa.  To najbezpieczniejsza forma śniadania na pustyni - pożywna i niepsująca się w wysokich temperaturach.



Pierwszy marokański kuskus jedliśmy u rodziny Larbiego. Gospodarze byli tak życzliwi, że wyszukiwali najlepsze kawałki mięsa i dawali nam, a sami nasycali się kuskusem z warzywami. 


A teraz: lokal godny polecenia! W Marrakeszu, na rogu Rue Yougoslavie i Avenue Moulay Rachid mieliśmy okazję skosztować smacznego jedzenia z ryb i owoców morza. Restauracja była tak oblegana, że wszystkie restauracje w koło razem wzięte nie miały takiego obłożenia. Cena nie była zbyt wygórowana. Za wszystko, co jest na stole na zdjęciu powyżej, plus napoje zapłaciliśmy 117 MAD. 


Na koniec szklanka zimnego soku ze
 świeżych pomarańczy
na  Place Jemaa El Fna 

niedziela, 8 grudnia 2013

Pamiątka z Maroka

kaktus z rodziny Wilczomlecznych













Czytając sugestie, co warto przywieźć z Maroka łatwo można zaobserwować, że dominują: asortyment ceramiczny (tadżin), różnego rodzaju przyprawy eksponowane na targowiskach, regionalne kapcie zwane (babusze) wykonane z prawdziwej skóry oraz olejek araganowy stosowany w kuchni i w kosmetykach. My również przywieźliśmy te rzeczy, ale nie obyło się bez czegoś ożywionego.
Jadąc samochodem w okolicach Mirleft nad Oceanem Atlantyckim zauważyliśmy, że po obu stronach drogi rośnie mnóstwo kaktusów. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na poboczu aby pozyskać małą sadzonkę prosto z gruntu. Zdobyty okaz z niewielkim trudem schowałem do plastikowej butelki, którą dał nam pewien pasterz i powiedział aby umyć ręce jeśli dotykałem tego kaktusa. Przesadzony do doniczki  i wsadzony do ziemi pochodzącej także z Maroka jest kolejną nietuzinkową pamiątką z innego świata.