Merzouga była jednym z wielu miejsc, które mieliśmy w planie zobaczyć podczas zwiedzania Maroka. Zmieniający się krajobraz stopniowo robił się coraz bardziej piaszczysty. Kamieniste pustkowia zamieniały się w pomarańczowe góry.
Podobno po pustyni należy chodzić w butach, my jednak nie daliśmy rady. Mimo że mieliśmy sandały, piach boleśnie się w nich gromadził. Poddaliśmy się może przede wszystkim dlatego, że nie widzieliśmy żadnego zagrożenia. Na pustyni poza bobkami wielbłądów i skarabeuszami był tylko miękki piaseczek, sypki jak mąka. Wbrew pozorom, nie palił w stopy. Wybraliśmy bose spacerowanie.
Największym problemem nie był upał. Na pustym, bezdrzewnym terenie hulał orzeźwiający wiatr, który choć łagodził spiekotę, był źródłem innego zagrożenia. Wdzierający się w uszy, usta i oczy piasek początkowo niezauważalny, później dał nam się we znaki. Wtedy dopiero zrozumieliśmy jak dobrą ochroną są chusty berberów odsłaniające tylko oczy.
Na górę piachu, poza bezczelnymi turystami, takimi jak my, przychodzili także miejscowi by się modlić. Im wejście na szczyt nie sprawiało prawie żadnego problemu. My padaliśmy ze zmęczenia, ale za to zejście było dosłownie zlatywaniem ku dołowi. Nawet jeśli w czasie najszybszego biegu w naszym życiu zdarzyło nam się przewrócić, mimo prędkości, czekało nas miękkie lądowanie. Serdecznie polecamy tą zabawę - bardziej stromo niż w górach, lepsza niż narty!