Izrael. Od ponad pięciu dni codziennie kupujemy kilka
litrów wody, która do tanich bynajmniej nie należy (ok. 8zł/L). Korzystając z
programu Couchsurfing trafiamy na nocleg do
przesympatycznej Żydówki w Beer Szewa. Wesoło gaworzymy, jemy i pijemy. Prosimy
o dokładkę wody, a wtedy nasza gospodyni idzie do kranu i nalewa cały dzban
tzw. „kranówy”. Spiorunowało nas. Nie dość, że już w naszych organizmach
znalazła się jakaś ilość tej chorobonośnej (jak głoszą liczne poradniki)
cieczy, to jeszcze przez tyle dni wydawaliśmy kasę na wodę daremnie! Ukrywając
nasze przerażenie, grzecznie pytamy dziewczynę, co myśli o lokalnej wodzie, na
co ta odpowiada, że jest pyszna, zawsze ją pije i nigdy jej nie zaszkodziła. Po
tym doświadczeniu, wulgarnie mówiąc, olaliśmy higienę. Piliśmy wodę z kraników
w parkach, na dworcach, w podejrzanych knajpach. Nigdy nam nie zaszkodziła. Czy
to zasługa naszych superodpornych żołądków? Nie sądzę. Asia w Polsce nieraz
cierpi na dolegliwości żołądkowe, przestrzega różnych rygorów żywieniowych i do
twardzieli nie należy. Zatem? Chyba po prostu ta woda nie zabija! Możecie
spróbować sami, pijąc najpierw niewielką ilość, by upewnić się, że i Wam nie
szkodzi. Zapewne jakość izraelskiej i jordańskiej kranówki nie odbiega znacznie
od polskiej, a picie jej przez kilka dni nikogo trwale nie uszkodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz