Kto w niebo pluje, na głowę mu spada.
przysłowie polskie
Jako osoba przesądna, respektująca mądrość ludu i starszych,
zważywszy na powyżej przedstawione przysłowie, innego wyboru tematu dokonać nie
mogłam. Głęboko wierzę, że wszelka ignorancja wobec tematów niebieskich bądź
niebiańskich, traktowana tutaj jako synonim przysłowiowego plucia, może
sprowadzić na mą głowę COŚ. Jako, że przysłowie nie wyjaśnia, co spada na głowę
plującemu, moje obawy wzrastają wraz z czujnością, tym bardziej, że o ile w
sensie fizycznym spaść może coś wyłącznie z góry na miejsce (tu patrz: moją
głowę) położone niżej, o tyle metaforycznie niebezpieczeństwo czai się z każdej
strony (obelgi, szykany, problemy, pomówienia, ale już nie tarapaty, czy
niechciane ciąże, w które się wpada). Tak więc, chcąc uniknąć zagrażających mi
bezpieczeństw o trudnych do przewidzenia skutkach, niniejszy tekst będzie w
dużej mierze traktował o niebie, a w znacznie mniejszym stopniu o Poznaniu czy
Berlinie.
Przez
tysiące lat ludzie wierzyli, że po sklepieniu, najczęściej niebieskim, białym
lub granatowym (nocą), poruszają się słońce, księżyc, gwiazdy i planety.
Obecnie takie ujęcie tematu nazywane jest pojęciem astronomicznym. Jak się
później okazało, jedynym, co porusza się w ramach obszaru nazywanego potocznie
niebem są chmury, samoloty, ptaki, czasem, ale to bardzo rzadko i na krótko
również ludzie. Na poznańskim niebie miałam przyjemność widzieć wszystkie z
powyżej wymienionych obiektów w różnych konstelacjach i formach. Niestety nie
mogę tego samego powiedzieć o niebie w Berlinie: ptaków nie pamiętam (nie
zwracałam na nie uwagi), samolotów, choć słyszałam, nie mogłam dostrzec zza
gęstych chmur zawieszonych bardzo nisko nad ziemią, nie mówiąc o spadających z
nieba ludziach (listopad to chyba nie sezon dla spadochroniarzy, ale głowy nie
dam), a samobójców wyskakujących z okien wieżowców nie widziałam ani w Poznaniu
ani w Berlinie.
Jeżeli
chodzi o kolory nieba, zależą one od rozpraszania światła słonecznego przez
molekuły powietrza, znajdujące się w powietrzu kropelki wody, kryształki lodu
oraz pyły. Jak tłumaczy powszechne źródło wiedzy o wszystkim, o czym tylko
wiedzieć coś można, zwane wikipedią, niebo ma kolor niebieski, ponieważ:
Cząsteczki gazów wchodzących w skład
powietrza są znacznie mniejsze od długości fali światła słonecznego. Światło
oddziałujące z małymi cząsteczkami powietrza ulega rozproszeniu (rozpraszanie
Rayleigha) we wszystkich kierunkach. W takim przypadku wielkość rozproszenia
jest odwrotnie proporcjonalna do 4 potęgi długości fali. Oznacza to, że np. dla
dwukrotnie mniejszej długości fali, rozpraszanie jest 16-krotnie większe.
Dlatego też rozpraszanie jest największe dla fioletu, a najmniejsze dla
czerwieni (które dzieli około dwukrotna długość fali). Mimo to kolor nieba nie
jest fioletowy – wynika to z małej intensywności fioletu w widmie słonecznym
oraz z charakterystyki czułości oka ludzkiego, stąd wypadkowa światła
rozproszonego w całym widmie widzialnym daje wrażenie koloru niebieskiego.
Natomiast, gdyby nie zachodził powyżej opisany proces niebo byłoby czarne i w dzień widoczne byłyby
gwiazdy. W Poznaniu jak do tej pory zawsze z powodzeniem proces ten miał miejsce i niezawodnie w dzień
niebo było niebieskie ze słońcem lub zachmurzone bez słońca lub mix tych dwóch
opcji, a w nocy czarne, granatowe lub pochodne tych kolorów z gwiazdami i
księżycem lub zachmurzone bez księżyca i gwiazd, lub mix tych opcji. W Berlinie
widziałam niebo w następujących kolorach: szaroniebieskim (rano), bałoszarym
(popołudniu), szaroszarszym (o zmierzchu) i czarnym (nocą). Czy i tu bezbłędnie
odbywał się proces rozpraszania się światła słonecznego? Tego wiedzieć nie
sposób. Założywszy nawet, że skoro przez znaczną część dnia było dostatecznie jasno
by podziwiać bez latarki niewiele różniącą się od poznańskiej architekturę
Berlina, nie można być pewnym źródła owej jasności, co w przypadku wielkich
metropolii jest już regułą. Zakładam zatem, że obserwowałam miasto w świetle
niewiadomego pochodzenia, natomiast gdy zgasło (o podobnej godzinie, jak dzieje
się to o tej porze roku w Poznaniu) resztę budynków widziałam w świetle latarni
ulicznych, czego jestem pewna. Kwestię pyłów, kryształków lodu i kropelek wody
w berlińskim powietrzu pozostawiam otwartą przez brak odpowiednich narzędzi
pomiarowych, o których niedostarczenie obwiniam uczelnię macierzystą UAM z
siedzibą w Poznaniu.
Z uwagi na
powyżej przedstawione bariery badawcze, skupię się teraz na zupełnie innej
perspektywie nieba. W słowniku etymologicznym można dowiedzieć się, że niebo jest słowem mającym zaskakująco
długą historię sięgającą aż do czasów praindoeuropejskich, kiedy to oznaczało parę, opary, mgłę, chmurę. Pewnie był to
ostatni moment kiedy przodkowie poznaniaków i berlińczyków używali nebhos w tym samym znaczeniu, bowiem już
w czasach prasłowiańskich nebo, nebese
oznaczało firmament, niebo, a
niemieckie Nebel nadal odnosi się do
mgły. Oczywiście zastanawiające jest, dlaczego Prasłowianie uznali mgły i
chmury za sklepienie nad ich głowami, czego nie uczynili przodkowie
współczesnych Niemców, a także Greków (grec. nefos - chmura) i Włochów ( łac. nubes i nebula - mgła,
mgławice). Zważywszy na okoliczności atmosferyczne w jakich mój pobyt w
Berlinie miał miejsce, uważam za szczególnie uzasadnione używanie określenia niebo, niem. Nebel, dla nazwania firmamentu rozciągającego się nad miastem.
Trzeba
jednak przyznać, że również współczesne niemieckie słowo: Himmel tłumaczone po polsku jako niebo, pasuje pod pewnymi względami do nieba jakie widziałam
podczas wycieczki do Berlina. W języku staroniemieckim Himmel oznaczało sufit, a
przez znaczną część pobytu w stolicy Niemiec przebywałam w miejscach tak
zwanych zadaszonych: autobus, muzeum etnograficzne, metro, meczet, dworce.
Niektóre z sufitów zachwycały kunsztem wykonania (nieznaczna część dworców,
meczet), niektóre nie robiły na mnie żadnego wrażenia (autobus, muzeum
etnograficzne, znaczna część dworców) a inne wręcz obrzydzały (w dużej mierze
tunele metra). Przekonana jestem, że więcej czasu poświęciłam obserwując
sufity, niż niebo w jego polskim znaczeniu. Nie ma jednak w tym nic dziwnego,
gdyż wielość i rozmaitość sufitów nad mą głową przykuwała uwagę także innych
uczestników wycieczki, a monotonia i jednostajność zachmurzonego nieba budziła
zainteresowanie wyłącznie pesymistów prognozujących deszcz, bądź śnieg z
deszczem.
Traktując
temat dość przewrotnie można posłużyć się wieloznacznością słowa niebo. Jest ono bowiem wyobrażoną
siedzibą Boga, antonimem piekła - siedziby szatana, miejscem gdzie przebywają
dusze zbawionych. W obrazach, rzeźbach i architekturze znajduje się ono
dokładnie tam, gdzie niebo we wcześniej omówionym znaczeniu, czyli wysoko nad
głowami ludzi i koronami drzew. Współcześni teolodzy skłaniają się natomiast
coraz częściej ku teorii, która głosi, że niebo jest wszędzie, także na ziemi,
w ludziach, podobnie jak piekło. W dodatku nie jest żadnym konkretnym miejscem,
a stanem szczęśliwości duszy spowodowanym wiecznym przebywaniem z Bogiem. Przy
takim ujęciu problemu konieczne jest przeformułowanie tematu na nowy: Niebo w Berlinie. Niebo w Poznaniu. Z
powodu niedostatecznych danych empirycznych, braku naukowych dowodów, nadmiaru
wiedzy o charakterze spekulatywnym lub potocznym, temat ten pozostawiam
otwarty, nie chcę bowiem splamić dobrego imienia uczelni macierzystej UAM z
siedzibą w Poznaniu narażając ją na oskarżenia o nienaukowy charakter
studenckich wywodów powstałych w ramach zajęć obowiązkowych w tejże instytucji.
Powyższy tekst jest odpowiedzią na oczekiwania mojej uczelni wobec studentów po odbyciu obowiązkowej wycieczki do Berlina. Cel pisania owej pracy jest mi wciąż nie znany. Nie mniej jednak z dużą pasją tworzyłam ów sarkastyczny tekst na bezsensowny temat. Być może komuś moje reminiscencje niebiańskie przypomną chłodne berlińskie dni.
Powyższy tekst jest odpowiedzią na oczekiwania mojej uczelni wobec studentów po odbyciu obowiązkowej wycieczki do Berlina. Cel pisania owej pracy jest mi wciąż nie znany. Nie mniej jednak z dużą pasją tworzyłam ów sarkastyczny tekst na bezsensowny temat. Być może komuś moje reminiscencje niebiańskie przypomną chłodne berlińskie dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz