Po ostatniej wizycie na Polskim wybrzeżu już mnie nie dziwi fakt że Polscy turyści wybierają kurorty Hurgady czy Sharm El Sheikh, piaszczyste plaże na Costa Brava, bądź urokliwe wczasy na tak popularnym w ostatnich latach wybrzeżu Adriatyku. To czego doświadczyłem nad naszym Bałtykiem każe powątpiewać w zdrowy rozsądek właścicieli pensjonatów, restauratorów i całe rzesze innych przedstawicieli sektora usług skierowanych dla turystów.
Chciałem z Marcinem Markaniczem przejść w jak najkrótszym czasie polskie wybrzeże. Miało to być 6 dni marszu i spanie pod namiotem na plaży (jest to zabronione i karane mandatem) lecz plany zostały szybko zmodyfikowane, mimo że i tak ograniczyliśmy ciężar naszych plecaków do minimum to po dwóch dniach musieliśmy zostawić namiot i karimaty by jeszcze bardziej odciążyć plecaki. W związku z tym po trudach codziennego marszu postanowiliśmy nocować w pensjonatach aby zregenerować siły. W kolejnym dniu marszu z lżejszymi plecakami szło się o wiele lepiej, również za sprawą korzystnego wiatru który zaczął wiać z zachodu, ale niestety na cztery dni marszu i po pokonaniu 215km wiatr był jednym z wielu niekorzystnych czynników, który zaszkodził pomyślności całej wyprawy (trzy dni szliśmy pod wiatr). Pobicie rekordu tej trasy oddalało się od nas coraz bardziej.
Tekst,Łukasz Dzieżyc.Foto: Marcin Markanicz
Chciałem z Marcinem Markaniczem przejść w jak najkrótszym czasie polskie wybrzeże. Miało to być 6 dni marszu i spanie pod namiotem na plaży (jest to zabronione i karane mandatem) lecz plany zostały szybko zmodyfikowane, mimo że i tak ograniczyliśmy ciężar naszych plecaków do minimum to po dwóch dniach musieliśmy zostawić namiot i karimaty by jeszcze bardziej odciążyć plecaki. W związku z tym po trudach codziennego marszu postanowiliśmy nocować w pensjonatach aby zregenerować siły. W kolejnym dniu marszu z lżejszymi plecakami szło się o wiele lepiej, również za sprawą korzystnego wiatru który zaczął wiać z zachodu, ale niestety na cztery dni marszu i po pokonaniu 215km wiatr był jednym z wielu niekorzystnych czynników, który zaszkodził pomyślności całej wyprawy (trzy dni szliśmy pod wiatr). Pobicie rekordu tej trasy oddalało się od nas coraz bardziej.
Choć muszę przyznać, że spodobała mi się ta forma zwiedzania wybrzeża. Z początku monotonia może być uciążliwa, ale niesamowite jest to jak docenia się każdy kilometr, a nawet metr, który pokonywany jest pieszo. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie i dziwie się jak można jeździć na urlop nad Bałtyk. Prócz nielicznych pasjonatów kitesurfingu czy wędkarzy w okolicach ujścia rzek do morza, leżenie i opalanie się można "uprawiać" w każdym innym miejscu w Polsce. Z całym szacunkiem dla wczasowiczów, ale co to za przyjemność jeśli kładziemy się na plaży odgradzamy sie od wiatru parawanem i odcinamy się od innych bez kąpania (bo woda za zimna). To tak samo jakbyśmy położyli się na balkonie w miejskiej dżungli, a wyjdzie nam to dużo taniej bo zaoszczędzimy na dojeździe, spaniu i jedzeniu i ominie nas polski fenomen, gdzie ryba morska jest droższa nad morzem niż w głębi lądu.
na szczęście dostaliśmy zgodę na przejście przez poligon |
Jedynym plusem jest to, że niemieccy emeryci mają gdzie pojechać na stosunkowo tani urlop. Dla nich 6 euro za porcję ryby i tyle samo za nocleg będzie jak dla nas wycieczka na Ukrainę, a do tego jeszcze zatankują sobie tanie paliwo do samochodu. Tylko jak najwięcej takich turystów Zachodu a my pozostaniemy wierni zagranicznym wakacjom. Już o dawna wiadomo, że taniej jest wyjechać na tydzień do Antalyi, gdzie mamy pewność słońca i ciepłego morza, a w dodatku dojazd z południa kraju nad morze jest tak długi, że trzygodzinny lot na południe Europy to nic w porównaniu z jazdą samochodem po pseudo-autostradach lub zdezelowaną PKP. Światełkiem w tunelu są nowe linie lotnicze oferujące krajowe połączenia...
Wielka szkoda, że pomimo tak pięknego wybrzeża, trzeba latać zagranice aby móc, nie ponosząc wysokich kosztów, spędzić wakacje. Dużą popularnością w każdym większym kurorcie cieszy się znany wszystkim dyskont spożywczy, który w Jarosławcu już od samego rana jest oblegany, bo idąc do lokalnego sklepu za kilka podstawowych produktów trzeba płacić 20zł, a w markecie za to samo kilka złotych. Jak tak dalej pójdzie niedługo trzeba będzie przywieźć z domu produkty na cały pobyt na urlopie, a może także smażonego dorsza z frytkami? Tekst,Łukasz Dzieżyc.Foto: Marcin Markanicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz