środa, 25 kwietnia 2012

W jaki sposób zdarzało nam się podróżować...

Kiedyś zdarzyła nam się poranna podróż z Knyazhpol do Kamieńca Podolskiego. Był to krótki przejazd marszrutką, pierwszą jaka tego dnia jechała do Kamieńca, w związku z tym był to dość towarzyski kurs. Mnóstwo ludzi jadących do pracy a my ze swoimi plecakami burzyliśmy codzienną harmonie swoją obecnością. Dodatkowo bus był jedynym tanim środkiem transportu z prowincji do dużego miasta, dlatego babunie, które wiozły w tzw ruskich torbach bazarowych plony ze swoich pól czy świeże mleko i jaja a czasem i żywy drób, mogły w tani i szybki sposób dostać się na miejski bazar.

Ile to razy widywało się na polskich drogach w latach 90 czerwone autobusy na rosyjskich numerach, zazwyczaj zasłonięte zasłony a z rury wydechowej smrodził czarny dym... Doświadczyliśmy tego samego, gdy ze Stryja w zachodniej Ukrainie pojechaliśmy do Ivano-Frankivska. Odcinek nie taki długi, ale 90 km na tamtejszych drogach to delikatnie rzecz ujmując dystans dość specyficzny. Po drodze mijaliśmy zniszczone i zdewastowane mosty kolejowe i drogowe niczym krajobraz po bitwie, ale trzeba sie przyzwyczaić do takich widoków za oknem podczas podróżowania po Ukrainie...
Chyba najmilsza chwilą w czasie naszych voyagy była jazda stopem z polskim kierowcą na Węgrzech. Samo zatrzymanie kilkutonowego tira na drodze w kierunku Nyíregyháza na Węgrzech było śmieszne. Pobocza brak dla takiego olbrzyma,  wiec stanął na drodze i zablokował cały pas jezdni...weszliśmy szybko i jazda przed siebie. Wtedy dowiedzieliśmy się, że mimo iż w kabinie tira jest mnóstwo miejsca to  mogą tam jeździć jedynie dwie osoby. Ja siedziałem koło kierowcy a Asia mogła rozłożyć się wygodnie na leżance z tyłu w kabinie. Cały odcinek około 100km przejechaliśmy w miłej atmosferze. My opowiadaliśmy o naszej już dobiegającej końca wyprawie, za to kierowca dzielił się z nami historiami o tym, jak trudno dogadać się z Węgrami mimo, że zna się angielski...Po drodze kupiliśmy jeszcze smacznego arbuza i rozstaliśmy się w Tokaju, gdzie zostaliśmy na noc a polski kierowca udał się do kraju zaopatrzony w 5L baniak białego tokaju...

Zgodzicie się, że na nieutwardzone Ukraińskie drogi i na niektóre utwardzone taki UAZ jest the best... Może wygód nie ma, ale kto ich szuka w samochodzie, który naprawia się przy pomocy "młotka" Ach pojechało by się takim samochodem jak Jacek Hugo-Bader w Białej Gorące z Moskwy do Władywostoku...Nasza pierwsza przejażdżka była zaledwie kilku kilometrowa- na drodze dojazdowej do Karpackiego Parku Narodowego, ale właśnie łazik był idealny na tę drogę, nie do zrycia...

Rumuńska kolej może nie należy do tych z wyższej półki, ale za tę cenę nie ma co wybrzydzać;  inaczej jest w Polsce: cena wysoka a standard niski, wręcz opłakany. Nasza przygoda z rumuńskimi kolejami do długich nie należała, przejechaliśmy zaledwie pewien odcinek przez Karpaty Wschodnie, ale byłą to podróż siedząca, wygodna z dostateczną ilością tlenu do oddychania ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz