poniedziałek, 28 maja 2012

Przełęcz Krzyżne 2112m n.p.m.


Pogoda dopisała. Po wdrapaniu się na nie mała przełęcz (Krzyżne 2112m n.p.m.) , można było podziwiać  przepiękny pejzaż  na Dolinę Pięciu Stawów i Doline Pańszczyca, a ci z lepszym wzrokiem mogli nawet zobaczyć krzyż na Giewoncie. 

poniedziałek, 21 maja 2012

Smakuj życie-Kazimierz Dolny


Kazimierz Dolny w sobotnie popołudnie przepełniony jest sielankową atmosferą, mimo tłumów przesiadujących w licznych jak na tak małe wiejskie miasteczko kawiarniach. I chyba właśnie wyjątkowy klimat tego miejsca przyciąga co roku licznych turystów z kraju i coraz częściej również z zagranicy.
foto obok ( widok z góry trzech krzyży; wstęp 1,50zł od osoby)














Pamiątki w Kazimierzu wyglądają atrakcyjnie; na straganach można znaleźć wypiekane koguty-typowy suwenir z grodu nad Wisłą, mnóstwo pięknych obrazów z lokalnym pejzażem np.: miejski rynek, zamek, kościół farny i przepiękne kamieniczki, choć oczywiście każdy kramik nie obejdzie się bez odpustowych kiczowatych zabawek rodem "made in china"

Idąc na wschód od głównego rynku dochodzimy do małego rynku, gdzie sprzedaje się stare pamiątki jak na pchlim targu. Do rynku przylega również mała synagoga, w której znajduje się obecnie muzeum.
Bartek zainteresował się sztuką ludową, a dokładnie obrazami przedstawiającymi starego Żyda, pewnie kupca bo ręce miał pełne złotych monet.


Główny rynek Kazimierza Dolnego to obecnie galeria pod gołym niebem. W tematyce obrazów dominują motywy miasta i krajobraz doliny Wisły. Całość wygląda jak nie z tego świata, w każdym razie nie z Polski XXI wieku. Można odnieść wrażenie, że albo przeniesiono nas w czasie do XVII wieku, albo w przestrzeni na zalane słońcem urokliwe uliczki Toskanii.
Jeden z licznych na rynku sklepów z wyrafinowanym asortymentem prosto z francuskiej Prowansji.

Kamienice Przybyłów na rynku są wyjątkowe ze względu na bogate zdobienia niezwykle wysokimi attykami od strony placu, poza tym attyk pokrywał kamienne pinakle i woluty.



Widać, że sztuka plakatów jest ciągle na wysokim poziomie.

niedziela, 13 maja 2012

Kozy i slow food, czyli WWOOF w Polsce

Na początek wyjaśniając krótko: Worldwide Opportunities on Organic Farms (w skrócie WWOOF) to brytyjski wymysł tamtejszych rolników z lat `70 aby dać możliwość zwiedzenia prowincji oraz gospodarstw wraz z pracą na nich. Po pierwszych udanych próbach tej formy wspierania ekologicznych farm cała idea zmieniła sie w wolontariat, który w chwili obecnej daje możliwość podróżowania                 i zwiedzania niemalże całego świata, gdzie WWOOF ma swoje odziały. Chcąc sprawdzić jak to działa w praktyce, postanowiliśmy, że nasza pierwsza przygoda będzie miała miejsce w Polsce. Przeglądając na http://wwoofpoland.wall.fm/ polskie gospodarstwa trafiliśmy na ciekawą ofertę z Marwic w woj. Zachodniopomorskim. Pewna rodzina zajmowała się produkcją serów z koziego i krowiego mleka. Kozie sery to wciąż jeszcze rzadkość w Polsce wiec pomyśleliśmy,że możemy dowiedzieć się            i nauczyć czegoś nowego. Po skontaktowaniu się z gospodarzami ustaliliśmy, że przyjedziemy na tydzień w czasie kiedy organizują oni festyn płodów rolnych w Marwicach.
Sam wolontariat polega na codziennej pracy od 3 do 6 godzin a w zamian gospodarze oferują nocleg i wyżywienie. Tak to wygląda w teorii,    a w praktyce: nikt nie stoi z zegarkiem i nie sprawdza ile czasu pracowałeś. Na farmie Frykas pomagaliśmy doić kozy i krowy, wyprowadzaliśmy je na pastwiska, i uczyliśmy się robić z koziego i krowiego mleka sery, jednak najlepiej wychodziło nam jedzenie ich. Po prostu Slow Food pełną gębą. Jeszcze tylko brakowało lokalnego wina i paleta smaków byłaby dopełniona...


Najważniejszym wydążeniem na farmie jest lokalny festyn.      W tym czasie była wielka mobilizacja, cały tydzień robiliśmy porządki aby gospodarstwo nie straciło swojej renomy.           Na przybyłych czekały ekologiczne produkty oferowane przez producentów z zachodniopomorskiego, między innymi miody, dżemy z dzikiej róży, wędliny i oczywiście kozie sery - jedyne    w swoim rodzaju, przyprawiane ziołami, a także dojrzewające sery z mleka krowiego. Można było uraczyć podniebienie również gulaszem z mięsa koziego gotowanym już od rana nad ogniskiem...


Miło wspominamy tamten tydzień. Nawiązaliśmy dobrą znajomość z właścicielami gospodarstwa i ich dziećmi. Co wieczór spędzaliśmy czas w kuchni przy długich rozmowach by lepiej się poznać i co nieco ugotować.Wciąż jeszcze mamy do wykorzystania zaproszenie na wspólne robienie domowej pizzy; może quatre-fromages z serami własnej produkcji?

wtorek, 8 maja 2012

Nasze drogie polskie wybrzeże.

Po ostatniej wizycie na Polskim wybrzeżu już mnie nie dziwi fakt że Polscy turyści wybierają kurorty Hurgady czy Sharm El Sheikh, piaszczyste plaże na Costa Brava, bądź urokliwe wczasy na tak popularnym w ostatnich latach wybrzeżu Adriatyku. To czego doświadczyłem nad naszym Bałtykiem każe powątpiewać w zdrowy rozsądek właścicieli pensjonatów, restauratorów i całe rzesze innych przedstawicieli sektora usług skierowanych dla turystów.
Chciałem z Marcinem Markaniczem przejść w jak najkrótszym czasie polskie wybrzeże. Miało to być 6 dni marszu i spanie pod namiotem na plaży (jest to zabronione i karane mandatem) lecz plany zostały szybko zmodyfikowane, mimo że i tak ograniczyliśmy ciężar naszych plecaków do minimum to po dwóch dniach musieliśmy zostawić namiot i karimaty by jeszcze bardziej odciążyć plecaki. W związku z tym po trudach codziennego marszu postanowiliśmy nocować w pensjonatach aby zregenerować siły. W kolejnym dniu marszu z lżejszymi plecakami szło się o wiele lepiej, również za sprawą korzystnego wiatru który zaczął wiać z zachodu, ale niestety na cztery dni marszu i po pokonaniu 215km wiatr był jednym z wielu niekorzystnych czynników, który zaszkodził pomyślności całej wyprawy (trzy dni szliśmy pod wiatr). Pobicie rekordu tej trasy oddalało się od nas coraz bardziej.
Choć muszę przyznać, że spodobała mi się ta forma zwiedzania wybrzeża. Z początku monotonia może być uciążliwa, ale niesamowite jest to jak docenia się każdy kilometr, a nawet metr, który pokonywany jest pieszo. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie i dziwie się jak można jeździć na urlop nad Bałtyk. Prócz nielicznych pasjonatów kitesurfingu czy wędkarzy w okolicach ujścia rzek do morza, leżenie i opalanie się można "uprawiać" w każdym innym miejscu w Polsce. Z całym szacunkiem dla wczasowiczów, ale co to za przyjemność jeśli kładziemy się na plaży odgradzamy sie od wiatru parawanem i odcinamy się od innych bez kąpania (bo woda za zimna). To tak samo jakbyśmy położyli się na balkonie w miejskiej dżungli, a wyjdzie  nam to dużo taniej bo zaoszczędzimy na dojeździe, spaniu i jedzeniu i ominie nas polski fenomen, gdzie ryba morska jest droższa nad morzem niż w głębi lądu.

na szczęście dostaliśmy zgodę na przejście przez poligon
Jedynym plusem jest to, że niemieccy emeryci mają gdzie pojechać na stosunkowo tani urlop. Dla nich 6 euro za porcję ryby i tyle samo za nocleg będzie jak dla nas wycieczka na Ukrainę, a do tego jeszcze zatankują sobie tanie paliwo do samochodu. Tylko jak najwięcej takich turystów Zachodu a my pozostaniemy wierni zagranicznym wakacjom. Już o dawna wiadomo, że taniej jest wyjechać na tydzień do Antalyi, gdzie mamy pewność słońca i ciepłego morza, a w dodatku dojazd z południa kraju nad morze jest tak długi, że trzygodzinny lot na południe Europy to nic w porównaniu z jazdą samochodem po pseudo-autostradach lub zdezelowaną PKP. Światełkiem w tunelu są nowe linie lotnicze oferujące krajowe połączenia...
Wielka szkoda, że pomimo tak pięknego wybrzeża, trzeba latać zagranice aby móc, nie ponosząc wysokich kosztów, spędzić wakacje. Dużą popularnością w każdym większym kurorcie cieszy się znany wszystkim dyskont spożywczy, który w Jarosławcu już od samego rana jest oblegany, bo idąc do lokalnego sklepu za kilka podstawowych produktów trzeba płacić 20zł, a w markecie za to samo kilka złotych. Jak tak dalej pójdzie niedługo trzeba będzie przywieźć z domu produkty na cały pobyt na urlopie, a może także smażonego dorsza z frytkami? 
Tekst,Łukasz Dzieżyc.Foto: Marcin Markanicz