niedziela, 21 października 2012

Amman - stolica z bliskiego wschodu

Stolica Jordanii nie wydaje się być szczególnie bogata w starożytne zabytki, jednak każdy  kto tak myśli  może się solidnie zdziwić wizytując Amman. Poza pięknymi obiektami zachwycić mogą także wspaniali, uśmiechnięci i niezwykle rozmowni ludzie. Ciężko w ich przypadku mówić o uprzedzeniach narodowych czy religijnych; cieszy ich każdy turysta.


amfiteatr z II wieku w Downtown


typowa zabudowa w Ammanie

w TV relacja z Mekki na żywo 24h 

coś na wzór naszych radców prawnych 


a tu już większe biuro 








"cytadela", która skupia archeologiczne skarby tego regionu 

codzienne zakupy robi się na targu







czwartek, 18 października 2012

Coś na ząb w Izraelu, Palestynie i Jordanii.

Jadąc na Bliski Wschód bardzo cieszył nas fakt, że na dwa tygodnie mamy spokój w wieprzowiną. Prócz kabanosów, które z nami poleciały do Izraela, nie jedliśmy żadnego mięsa wieprzowego.  Oboje uwielbiamy jeść baraninę, niestety w Polsce mięso to jest stosunkowo drogie i nie zawsze pierwszej świeżości. 

Wracając do naszego stołowania się w Izraelu i Jordanii, powiedział bym, że nie zauważyliśmy pomiędzy tymi krajami większej różnicy jeżeli chodzi o menu. Może dlatego, że nie jadaliśmy w super drogich i ekskluzywnych restauracjach, a raczej w miejscach, gdzie jadają mało wybredni konsumenci; choć każde z nich musi mieć swój klimat.

Podczas przygotowań do naszej wycieczki dowiedziałem się, że aby zjeść coś po "normalnej" cenie, trzeba iść do araba. W Jaffie udaliśmy się na kebaba, frytki, zestaw sałatek i cole. Za wszystko wydaliśmy 68 szekli. Innym razem w Jerozolimie poszliśmy do kawiarni i za herbatę miętową i jedno ciastko zapłaciliśmy 38 szekli, co było dla nas dużym bólem.  Zastanawialiśmy się, co by było gdyby ktoś pojechał na podobną wycieczkę co my i był miłośnikiem piwa czy innych trunków wyskokowych. Pewnie koszt takiego wyjazdu byłby o jakieś 100-150$ większy.
Mus z mango był najlepszym deserem przy ponad 40 stopniowym upale. Robiony domową metodą, bez konserwantów i innych śmieci, podano nam w równie domowy sposób.

Palestyna wydała nam się równie gościna jak Izrael ale miała tą niewielką przewagę, która była pozytywnie odczuwalna dla  naszych kieszeni: ceny w Palestynie były na miarę naszych wydatków. Niedaleko Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem zaszliśmy do nie rzucającego się w oczy lokalu. Mili arabowie szybko nas obsłużyli i za dwie pity z baraninką, warzywami z dokładką i soku ze świeżych pomarańczy i soku z winogron zapłaciliśmy jedynie 39 szekli za dwie osoby.  
Zachęcano nas do spróbowania Humusa. I w końcu w Eilat udało nam się go zjeść. Do humusa Asia zamówiła falafel i prócz tego dostała jeszcze 3 pity. Jedzenia było tak dużo, że to, czego Asia nie zjadła, zabraliśmy ze sobą i mieliśmy obiadokolację na plaży Morza Czerwonego.  
Po przekroczeniu granicy w Eilat znaleźliśmy się w Akabie. Czekając na autobus, którym mieliśmy jechać do Ammanu, postanowiliśmy coś przekąsić, bo podróż do stolicy Jordanii miała trwać około 5 godzin i nie wiadomo było, czy po drodze będzie możliwość zjedzenia. Akaba była już przedsmakiem folkloru: lokale, w których trudno szukać kobiet, ciekawe plakaty Mekki i Jerozolimy na ścianach i mężczyźni odziani w barwne płachty siedzący przy stołach.  

Będąc w takich lokalach jak ten obok na zdjęciu, zawsze nasuwa się pytanie: komu służy sanepid w Polsce? Ten niepozornie wyglądający bar, który serwował wyłącznie Humus z dodatkami, zaskakiwał kuchenną scenerią, gdzie na oczach klienta toczyła się cała krzątanina dwóch dziadków serwujących dania. Z pewności nie był odwiedzany przez jordańśkiego odpowiednika polskiego sanepidu. Za to kolejka ludzi, którzy przychodzili z własnymi miskami stwarzała komiczną atmosferę i utwierdzała nas w przekonaniu, że jadamy we właściwym miejscu. Za wszystko, co widzicie na stole zapłaciliśmy 2 dinary (ok. 8 zł).    





Ten wielki talerz, jeden z eksponatów w Jordańskim Muzeum Kultury Ludowej, służył kiedyś do serwowania tradycyjnego dania z Jordanii. Mansaf, bo własnie o to danie chodzi,  swoją nazwę zawdzięcza talerzowi, na którym był serwowany. Jego podstawowymi składnikami są ryż i jagnięcina gotowana z  jogurtem. Danie jak najbardziej godne polecenia.

dział kuchnia. 

środa, 10 października 2012

Jerozolima

Jerozolima, miasto (moim zdaniem) żydów i muzułmanów, a chrześcijanie są tam tylko gośćmi, którzy odwiedzają miejsce śmierci Jezusa i jego pusty grób...   

piątek, 5 października 2012

Ciekawe noclegi 2012

Kontynuując pierwszy post związany z ciekawymi noclegami na naszych wyjazdach, w tym roku udało nam się, podobnie jak w zeszłym, mieć fajne miejsca do nocowania. Podczas całego naszego 2 tyg. wyjazdu na bliski wschód nie wydaliśmy ani szekla czy dinara na spanie. W sumie nocowaliśmy nad trzema morzami, nad którymi leży Izrael i nad jeziorem Galilejskim. Natomiast ostatniego dnia  nocowaliśmy na lotnisku w Tel Avivie ponieważ, lot powrotny do Polski mieliśmy o 5 rano i musieliśmy znacznie wcześniej pojawić się na lotnisku. Pozostałe noclegi znaleźliśmy dzięki programowi couchsurfing  w Tel Avivie, Jerozolimie, Beer Szeva i w Ammanie. 


Pod palmami w Izraelu
Nocleg nad morzem Martwym
I stało się. Pierwszy wyjazd do ciepłego kraju i obowiązkowo wymarzony nocleg pod palmami. Było to nad Morzem Martwym w totalnej depresji około - 400mp.p.m. Wystarczyło otworzyć oczy, gdy leżeliśmy na swoich karimatach by ujrzeć palmy, jak na załączonym obrazku. 



Poranny widok z miejsc noclegowych był urzekający, a zarazem trochę straszny, bo wkoło pustynia, pustynia i to martwe morze.








Mogło by się wydawać, że spaliśmy na dziko, ale o dziwo był to kemping w Eni Gedi. Na szczęście nic nie kosztował, a w dodatku były tam prysznice i bieżąca woda. Temperatura nie spadła nawet poniżej 30 stopni, bo gdy o 6 rano poszedłem popływać w morzu, termometr na budce ratowniczej pokazywał 38 stopni. 
Eilat-Izrael
Kolejnym noclegiem z cyklu plażowego był Eliat i tamtejsza plaża nad Morzem Czerwonym. Tak jak nad Morzem Martwym i tu mieliśmy do dyspozycji prysznice, bo zasolenie choć może nie jest takie jak w MM, ale po kąpieli w MC  też trzeba się opłukać. 
Nocleg nad jeziorem Galilejskim
I znów po przeciwnej stronie morza Jordania,  która swoimi wypalonymi od słońca górami budzi niepokój. 
Nad jezioro Galilejskie zajechaliśmy już o zmierzchu. Nie wiedzieliśmy nawet, gdzie zasypiamy. Za to  widok o poranku był przepiękny. Oj naoglądaliśmy się wschodów słońca podczas wyjazdu do Ziemi Świętej. 
Właśnie nad jeziorem Galilejskim była najzimniejsza noc. Temperatura musiała spaść chyba do 20 stopni, a jedyny śpiwór jaki mieliśmy ze sobą był dobrze wykorzystany. 
















Nocleg na plaży w Hajfie


Ostatni nocleg, który nam pozostał aby nocować nad  wszystkimi morzami Izraela, odbyliśmy w Hajfie, leżącej nad Morzem Śródziemnym. Miasto z pięknym nowym nadmorskim bulwarem zachęcało do tego, aby spędzić tu więcej czasu. Ostatecznie, gdy tam dotarliśmy, zostaliśmy na plaży już do wieczora i potem na cała noc.  
Noc na lotnisku Ben Gurion
Najbezpieczniejszy nocleg spędziliśmy na lotnisku Ben Gurion. Tyle ochrony lotniska, co tam się kręciło, nigdzie wcześniej nie widzieliśmy. 








Pierwsza cześć postu: Ciekawe noclegi 

środa, 3 października 2012

skarby Tel Avivu ( Carmel Market )

Tel Aviv drugie co do wielkości miasto Izraela i w tamtejszej aglomeracji miejskiej ( 3,5 mln )  mieszka prawie połowa mieszkańców całego kraju. Być może miasto nie jest tak popularne jak Jerozolima, do której znacznie łatwiej można dostać się z lotniska Ben Gurion. jeździ tam marszrutką nawet w dzień szabatu. Tym czasem do Tel-Avivu w szabat i w święta dociera tylko taksówka za około 170 szekli. Ale my na naszych wyjazdach poszukujemy czegoś zdecydowanie innego, dlatego wybieramy takie miejsca, które są ciekawe nie tylko dla oczu, ale i dla podniebienia. Chodzi oczywiście o Carmel Market w Tel-Avivie. 

CM jest idealnym miejscem aby po zwiedzeniu całego Izraela zaopatrzyć się w specjały, jakimi obdarza tamtejsza ziemia. Mimo że grunty są suche i bez stałego nawadniania nawet przydrożne drzewo usycha, to izraelscy farmerzy robią wszystko aby ta tak zwana Ziemia Obiecana była naprawdę sprzyjająca. Jednym z głównych produktów eksportowych jest  oliwa. Jak większość krajów basenu Morza Śródziemnego Izrael również może poszczycić się wyborną oliwą z oliwek będącą podstawą wielu lokalnych dań. 

A na dodatek i same oliwki przedstawiają się  jako łakomy kąsek, również   mnóstwo różnych past na bazie oliwek też kusi smakoszy do zakupu i spróbowania tych wyjątkowych produktów. 












Tamtejszy klimat szczodrze obdarował mieszkańców przepięknymi owocami granatu. Występują one w podobnych miejscach co oliwki. Ich czerwony kolor ciekawie kontrastuje z krajobrazem Izraela, który w przeważającej części jest surowy i wymagający dużo pracy aby móc zbierać takie owoce. Po ostatnim pobycie na Ziemi Obiecanej bardzo zasmakował nam sok ze świeżych owoców granatu. Pod żadnym względem nie przypomina on soku z kartonika;)










Jak przystało na państwo żydowskie nigdzie nie może zabraknąć patriotycznych symboli. Nawet CM nie jest odosobniony od reszty kraju. Wartości patriotyczne są tu czymś więcej niż wierszykiem recytowanym w szkole. To odrębna sfera życia: dla jednych służba w wojsku, a dla innych modlitwa pod ścianą płaczu i czarny okrągły kapelusz. Mimo, że większość pochodzi z różnych części świata (przybyli tu aby zacząć nowe życie i budować państwo Izrael, które ma tyle samo wrogów co zwolenników) to łączy ich miłość do własnej nowej ojczyzny.  



Podobno pomarańcze to Hajfa. My byliśmy w tym nadmorskim  
kurorcie i w okolicach miasta, ale niestety nie było nam dane zobaczyć sadów pomarańczy.  









Carmel Market odwiedzają tłumy i właśnie tu można usłyszeć mnóstwo różnych języków, w większości hebrajski, bo to on właśnie dominuje w Izraelu, następny jest rosyjski, arabskim, a gdzieniegdzie w tłumie można usłyszeć także francuski.



Słodycze są tu wyjątkowe, choć podobne do tych, które można nabyć w krajach sąsiadujących, na przykład w Jordanii. Bo cóż można innego zrobić jak ma się do dyspozycji te same produkty,:  miód, migdały, daktyle i różne kasze?  Czasami wystarczy jeden kawałek, a już  jest się nasyconym od cukru i słodkości. 







Paleta kolorów jest tak różnorodna jak mnóstwo jest różnych owoców do kupienia praktycznie w całym Izraelu. Tylko nam, którzy przyjechaliśmy z dalekiej Polski nie sposób jeść tych wszystkich rzeczy, bo czasami nawet nie wiadomo co to za owoce i z czym się je je. 

Wybór pieczywa również dość spory choć z tego całego bogactwa najpopularniejsza jest pita, która jest podstawą miejscowej kuchni.  

Swoi kupują u swoich a starzy u starych.

Jeśli chodzi o zielone to nasze stragany niczym się nie różnią od izraelskich. Te same zielone pietruszki, koperki, selery naciowe i sałaty. Tylko że u nich kwitną pewnie przez cały rok, a nam na zimę pozostają już takie z chłodni. 

I znów bogactwo kolorów, które spotykamy w dziale z przyprawami. Tak jak Izraelski piasek na pustyni ma mnóstwo barw, tak i przyprawy na rynkach przyciągają swoimi ciepłymi odcieniami. 
Tak właśnie przedstawia się CM podczas izraelskiego Nowego Roku Rosz Haszana )